poniedziałek, 5 grudnia 2011

Alea iacta est

"Raz wybrawszy codziennie wybierać muszę"
Jerzy Liebert

              Zgodnie z zapowiedzią chciałbym się zastanowić nad specyficzną formą dramatu, czyli tragedią. Tragedia zawsze wiąże się z czymś katastrofalnym, z jakimś nieszczęściem. Tischner w Filozofii Dramatu, mówi że tragedia jest wtedy kiedy zło zwycięża dobro. Wynika z tego osadzenie dramatu każdego człowieka na poziomie etycznym. Gdzie jest dobro i zło, tam też pojawiają się wartości, tam jest drugi człowiek i konkretne wybory. 
           
            Kiedy się zastanawiam nad tragedią w kontekście filozofii dramatu myślę, że to zwycięstwo zła nad dobrem jest wtórne. Że tak naprawdę tragedia zaczyna się wcześniej....
Wybory i wartościowanie - wydaje mi się - posiadają wtórny charakter. W takim razie co jest bardziej pierwotne?....
             
             Są takie sytuacje, gdzie człowiek  budzi się rano i ma poważne problemy z tym żeby wstać i iść do zajęć dnia codziennego, takich jak praca, uczelnia itp. itd. Ba! Są gorsze sytuację wstaje i zastanawia się po co żyje, i czy nie lepiej by było gdyby się nie obudził... Dlaczego ludzie popełniają samobójstwa? Dlaczego jedne wydarzenia uskrzydlają niektórych, a innych dołują? Dlaczego jedni odnoszą sukces a inni nie? W czym może tkwić jakaś tajemnica szczęścia (jeśli takowa w ogóle istnieje)?

             Dziś wydaje mi się, że Filozofię Dramatu widziałbym z innej strony nie jako dramat religijno-etyczny, ale jako dramat najpierw egzystencjalny. To jest przede wszystkim pierwszy dramat z jakim się stykam każdego dnia, dramat mojej egzystencji. Jest to dramat egzystencjalny w tym najprostszym i najbardziej namacalnym wymiarze, nudnej pracy albo całkowitym jej braku, braku pieniędzy albo ich niedostatku... Problemów z rodziną, albo braku rodziny. Można nie odczuwać takich problemów, bo świetnie się zarabia i ma się nawet ciekawą pracę, rodzinę ale... i tak się jest na równi pochyłem ku tragedii...  bo kiedy dramat egzystencjalny staje się tragedią egzystencjalną...?
            
             Tragedia jest wtedy, kiedy bezsens zabija sens. To jest tragedia. Powiem więcej, odważę się powiedzieć więcej a wręcz podważyć słowa Tischnera - który mówił - że tak naprawdę dramatem, w pełni tego słowa znaczeniu jest spotkanie człowieka z Bogiem. Owszem pewno tak jest. Ale wydaje mi się, że przede wszystkim dramatem jest -i to powinno nazywać się sensu stricto dramatem - spotkanie człowieka z samym sobą. Gdzie sens i bezsens w ludzkiej głowie ciągle toczą walkę, która może zakończyć się życiem lub śmiercią. Dopiero później jest dobro i zło i wszystko inne... Sens  nawet najgorsze sytuacje w życiu potrafi rozświetlić...

Owocnych przemyśleń

3 komentarze:

  1. Widzę, że mocno się z czymś zmagasz... dla mnie ten dramat zmienił oblicze, kiedy sens przestał mieć wymiar intelektualny. Sensu nie da się wymyślić, moim zdaniem nie bierze się on też z przemyśleń i zrozumienia spraw. Sens to tylko doświadczenie, które każdy nazwie inaczej. Dla mnie to są chwile takiego olśnienia: "jesteś dzieckiem Wszechświata, nie mniej niż drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj". TYLKO TYLE, nic więcej. I ćwiczenie pamięci, przypominanie sobie o tym na ślepo w najgorszych chwilach. Pewność, że Ziemia obróci się jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń
  2. A to byłam ja, Miczek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko zależy jak jednostka definiuje dobro i zło, bo przecież nic do końca nie jest dobre ani złe- wszystko mieni się w szarości ;)Jeśli chodzi o sens życia to czasem lepiej nie zagłębiać się w jego istotę, bo sens to także jest nic innego jak subiektywne pojmowanie spraw przez człowieka. W jeden dzień ktoś nasłucha się katolika i straci wiarę w sens swojego życia, w drugi nasłucha się buddysty i ją odzyska a przecież chodzi o to żeby tak jak napisałeś samemu tego sensu szukać... nie zastanawiając się przy tym nad nim ale po prostu żyć tak jak chcesz i robić to co Cię w miarę cieszy nie szkodząc przy tym drugiemu (podstawowe prawo wolności!)...uff czasem mnie ponosi;)pzdr Daniel

    OdpowiedzUsuń