środa, 29 czerwca 2011

Homo res sacra homini

Dotychczasowe posty o zen, islamie i pierwszych pustelnikach, skupione były na odkrywaniu "ja" człowieka. Odkrycie prawdziwego "ja" miało prowadzić do wyzwolenia, różnie rozumianego jako: buddyjskie oświecenie, islamska fana,czy chrześcijańskie zbawienie. Każda z dróg   stawała się niejako metafizyczną drogą ku podstawie lub podstawom rzeczywistości, ku fundamentowi lub fundamentom bytu. W zen była to świadomość bytu objawiającego się we mnie, dla muzułmanów i chrześcijan zjednoczenie z osobowym Bogiem. W każdej z zaprezentowanych dróg wskazywałem na istotne praktyki pozwalające na odkrywanie własnego ja. Bystre oko, świadome przeżywanie każdej chwili, medytacje, chwilowe odosobnienie to wszystko miało dać wiedzę o mnie, o moim "ja".

W tym poście chciałbym zawędrować do innego punktu widzenia "Ja" osoby. Co to znaczy "ja"? Kiedy i dlaczego mogę powiedzieć "ja"?

Pytanie o ludzkie "ja" stale gdzieś przewija się to poprzez filozofię to poprzez religię. Jak z religii narodziła się filozofia pytając między innymi o arche tak pytanie o "ja" gdzieś z gruntu filozofii wraca do korzenia religii, zataczając specyficzny krąg. Pytanie o "ja" staje gdzieś w kręgu tischnerowskiej filozofii dramatu. Wskazując na człowieka jako na istotę dramatyczną...   uczestnika dramatu. Dramatu którego najważniejszym przejawem jest spotkanie człowieka z Bogiem. To wg Tischnera jest centrum dramatu w którym ludzkie "ja" ciągle styka się z innymi uczestnikami dramatu, ciągle gdzieś walcząc, aby dramat nie stał się tragedią....
Ale o tym w następnym poście...  Bo kim jest człowiek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz